Post powinien być zatytułowany "Święta, święta i po..." ale trzeba odliczać dalej.
W te święta choroba po kolei nas rozkładała.
Dwa dni przed wigilią mnie rozłożyło, przygotowywałam potrawy świąteczne kompletnie pozbawiona smaku i zapachu z przerwami na zwalczanie gorączki opatulona w koc.
|
Dodaj napis |
W środę wieczorem Aleks zaczął wymiotować.
Wymioty były niebezpieczne bo... na obiad były kluchy z mięsem.
Małemu przy pierwszym pawiu kluska utknęła w gardle i zaczął się dusić. Byliśmy przerażeni, klepanie po plecach nie pomagało a krasnal ledwo łapał oddech. Przerzuciłam go przez kolano i nic, przez rękę, też nic.
W głowie już toczył się dialog:
Dzwonić już po pogotowie czy jeszcze nie?
Nie... jeszcze chwila, Aleks, Aleks!!!
Ostatecznie już wisiał głową do dołu kiedy w końcu zaczął normalnie oddychać.
Od razu wracają wspomnienia kiedy Aluś miał kilka miesięcy i musiałam go ratować robiąc mu sztuczne oddychanie.
Kilka razy jeszcze zwymiotował "obiadem", dopiero jak zaczął zwracać herbatkę byłam już spokojniejsza.
- Aluś... idziesz dzisiaj do Mikołaja?
- Nioooo - odpowiada Aluś zadowolony
A tak było u Mikołaja