6.8.13

Relacja

Kochani, poznaliście już skrót wydarzeń z 1 sierpnia, ja też już przestałam chodzić 10 cm nad ziemią i zaczynam normalnie funkcjonować, więc czas coś konkretnego napisać.
Przede wszystkim kilka dni przed zabiegiem myślałam że do niego nie dojdzie. Aleksa zaczął męczyć suchy kaszel. Tyle czasu był zdrowy (kilka miesięcy) a w takim momencie cyrk zaczął się robić. Wszystkie domowe metody poszły w ruch, mleka z miodem, maści rozgrzewające i udało się opanować paskudztwo. 
Z samochodem też mieliśmy nie lada problem, już nawet zaczęłam zapoznawać się z rozkładem jazdy PKP. Ale na szczęście maszyna odpaliła ;)



Ale do konkretów.
Na miejscu przywitała nas jak zwykle uśmiechnięta Pani Edyta, wypełniliśmy dokumenty i rozgościliśmy się w szpitalnej sali. Potem jeszcze kilka wywiadów, wskazówek, wizyta lekarza i zaczęły się działania. 
Pierwsza akcja wenflon. Gdy kilka dni wcześniej robiliśmy badania do zabiegu, młody tak się spiął, że po pobraniu kilku kropelek żyłka pękła. Obawiałam się że przy zakładaniu wenflonu sytuacja się powtórzy. Zaczęłam zagadywać go przeróżnymi historyjkami. Po wszystkim mąż spojrzał na mnie jak na wariatkę. No trudno, najważniejsze że udało się za pierwszym razem i to bez płaczu. W dodatku Aleks miał niezłą frajdę, bo powiedziałam mu że teraz ma zamontowany taki sam laser jak Buzz Astral i może do wszystkich strzelać :)
Druga obawa, gdy poinformowano mnie że Aleksowi zostanie podana narkoza na moich rękach. Matko i córko, przecież ja się rozkleję jak małe dziecko. 
Narkozę jednak podano gdy leżał na łóżku i w momencie "odpłynął", zabrano go na salę zabiegową, a mi zaczęła rosnąć boląca gula w gardle. Ale zaraz zjawiła się Pani Edyta, zagadała, zapytała, uśmiechnęła się i nawet nie wiem kiedy już było po wszystkim. 

Zabieg trwał może 20 min. Aleks miał nacięcia, trafniejszym określeniem jest "nakłucia" w 12 miejscach. Na obu przedramionach, obu bioderkach, pachwinach, udach, łydkach i pod pośladkami.


Pospał jeszcze z pół godzinki i obudziło się, najbardziej rozwrzeszczane, rozwścieczone dziecko na oddziale. Jeszcze go w takim stanie nie widziałam. Półtora godziny ryku (bez łez). 
Siedziałam przy łóżku, głaskałam go, uspokajałam Jego, a sobie powtarzałam: Spokojnie, przecież kiedyś musi przestać ryczeć. 
Dostał zastrzyk przeciwbólowy, kroplówkę... kroplówkę chciał sobie wyrwać... dołożyli czopek uspakajający... i powolutku zaczął dochodzić do siebie, zauważać ludzi wokół siebie i słuchać co się do niego mówi.
Pielęgniarka powiedziała że odepnie kroplówkę pod warunkiem że nie będzie już płakał. Aleks zgodził się i gdy ją odłączono, leżał twardo z zaciśniętymi i wykrzywionymi w podkówkę ustami. Widać było że miał ochotę jeszcze sobie poryczeć, ale... na układy nie ma rady ;)
Zjadł cały obiad, bo znów miał obiecane, że jak wszystko zje to zostanie wyciągnięty mu wenflon. Gdy tylko pielęgniarka pojawiła się w drzwiach, Aleks wyciągnął rękę przypominając o umowie:)
Tak zakończył się pobyt w szpitalu, mogliśmy pójść do hotelu a tam, Aleks dorwał się do pilota a ja przysnęłam. Myślałam że już tylko na lenistwie dzień się skończy. Ale trafił się nam jakiś niezniszczalny egzemplarz dziecka i gdy tylko zobaczył że otworzyłam oczy, uśmiechnięty zapytał "papa???". Byłam w szoku i założę się, że wielu z Was było zdziwionych widząc zdjęcia ze Starego Miasta. Nie... to nie nam, nieczułym rodzicom, przyszło do głowy w kilka godzin po zabiegu ciągać dziecko po mieście. To ten mały terrorysta dał nam zaledwie 30 min na dekompresję.
Następnego dnia odbyła się jeszcze kontrola, ostatnie wskazówki, odebranie wypisu. Wypis odebrać chciałam z Aleksem, jednak Ten widząc że idziemy w kierunku szpitala stanowczo zaprzeczył i wrócił do taty.
Porę na powrót też wybraliśmy sobie morderczą, w samo południe, na drodze 42 st. Ale Tygryskowi już od rana właczyła się "tęskniąca" i bez przerwy pytał: Matusz? i Nymuś? (Szymuś).

Na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć że już widać efekty. Nie możemy jeszcze sprawdzać granic możliwości Aleksa i za kilka dni pewnie znów będzie lepiej, ale już lepiej siedzi, gdy jest czymś zajęty nogi same się rozchylają, przy przewijaniu nadal trzeba się "przeciskać" z pieluchą, ale to już problem siedzący w Jego głowie. Trzeba też wziąć po uwagę że przywodziciele zostały poluzowane w dwóch miejscach na obu nóżkach i jeszcze wszystko jest obolałe.
Najważniejsze że mały nie budzi się już w środku nocy z płaczem "ała noga". W ostatnich miesiącach przykurcze już bardzo męczyły krasnala a ja masowałam mu nóżki i nerwowo liczyłam tygodnie, dni i godziny do zabiegu.

Jeszcze raz Wszystkim serdecznie dziękujemy.




13 komentarzy:

  1. Jejku jak super! Jesteście niezmordowani i nie do zajeżdżenia :) Aleks w sumie to SuperAleks :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Super! Super! Super!
    Wszyscy wiedzieliśmy że będzie dobrze :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się razem z Wami:) Teraz już tylko może być coraz lepiej:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super dzielny Tygrysku:) Teraz czekamy na efekty:)
    Spóźnione 100 lat dla Ciebie Wojowniku:)
    Dostałeś chyba najlepszy prezent urodzinowy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochani Super że się udało.

    OdpowiedzUsuń
  6. CUDOWNIE, że wszystko tak sprawnie poszło. Teraz będzie już tylko lepiej! Buziaki dla superbohatera!

    OdpowiedzUsuń
  7. Baaardzo się cieszę! Super-hiper-fantastycznie;) Uściski dla Tygrysa:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Super, że już po wszystkim teraz tylko do przodu :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Aleks jest bardzo ale to bardzo dzielny
    pierwszy raz tutaj ale będę zaglądać

    OdpowiedzUsuń