2.12.14

...i rosnę.

Kilka miesięcy temu, przygotowując się do kontroli w poradni rehabilitacyjnej, w celu ustalenia planu działania na przyszły rok, w myślach robiłam inwentaryzację posiadanego sprzętu ortopedycznego.
Na pewno poprosimy o wniosek na buty ortopedyczne, aparat stabilizujący biodra SWASH i wózek specjalistyczny - z obecnego LUPI1 chłopak nam wyrósł.
Rozważając kwestię wózka, zaczęłam się zastanawiać, czy od specjalistycznego lepszym rozwiązaniem nie był by inwalidzki?
Z zapytaniem, a raczej z prośbą o poparcie mojej decyzji, zwróciłam się do męża, który był w niemałym szoku. Oczywiście, od razu wytoczyłam szereg argumentów przemawiających ZA zaopatrzeniem Aleksa w aktywny wózek inwalidzki: że wózek pozwoli mu być bardziej samodzielnym... niezależnym... będzie miał ułatwiony dostęp do rzeczy, które obecnie (z pozycji klęczącej) są poza jego zasięgiem... że wózek to nie wyrok...  sadzając go w nim, nie odbieramy Aleksowi szansy na samodzielne chodzenie... że to tylko ułatwienie poruszania się w jego obecnym stanie fizycznym... chociaż jeśli nawet, kiedyś zacznie chodzić, to długie dystanse i tak będę poza zasięgiem jego możliwości... nie wspominając już o tym, jak samodzielne poruszanie Aleksa w wózku, odciąży fizycznie nas i osoby z nim pracujące.
Biorąc to na chłopski rozum, mąż, z każdym kolejnym argumentem coraz przychylniej skłaniał się ku takiemu rozwiązaniu. Tylko ja, podchodząc do tej decyzji nie tylko od strony praktycznej, ale również emocjonalnej, toczyłam wewnętrzny dialog serce - rozum. A wymieniając argumenty zastanawiałam się, kogo bardziej próbuje przekonać, męża czy siebie?
Nie minęło wiele czasu, kiedy z tym samym rozwiązaniem na przeciw wyszedł nam Ośrodek Adaptacyjny, w którym Aleks zaczynał już poruszać się na wózku. Wtedy już wiedziałam, że koniec z "przymierzaniem" się do tematu i najwyższy czas stanąć na wysokości zadania.
Idąc na kontrolę do poradni rehabilitacyjnej, działającej przy Ośrodku, w poczekalni czekał już na mnie, dumie siedzący w wózku inwalidzkim Aleks, w towarzystwie ulubionej cioci Beaty.
Przysiadłam obok i zapytałam: "Co Ty masz za wózek?" Na co odpowiedział zadowolony: "To mój nowy wóz, chcę mieć taki w domu!!!".
Sam widok Aleksa w wózku, nie był dla mnie szokujący. Przeglądane bez końca zdjęcia z ośrodka, na których widziałam już Aleksa w wózku, pozwoliły mi oswoić się z tym widokiem.

Satysfakcja jaką miał z samodzielnego poruszania się, też była dla mnie zrozumiała. Jednak pragnienie posiadania własnego wózka inwalidzkiego i radość Aleksa, gdy zapewniłam go, że kupimy mu do domu taki sam, a nawet jeszcze lepszy, rozrywały mi serce. Wstałam i zrobiłam krok w tył, jakby miało mi to pomóc w nabraniu dystansu lub spojrzeniu na całą sytuacje z innej perspektywy.
Siedząca z nami ciocia Beata zauważyła, że coś jest nie tak. Wiedziałam czym spowodowane jest moje zachowanie, ale przez zaciśnięte ze wzruszenia gardło, nie potrafiłam wypowiedzieć ani słowa na swoje usprawiedliwienie.
Gdy przyszła nasza kolej, niepewnie chwyciłam za wózek i wprowadziłam go do gabinetu.
Kilka dni później odebrałam telefon, od pani psycholog. Która z zalecenia pani doktor, poprosiła o spotkanie w sprawie Aleksa. 
Na początku obie zastanawiałyśmy się, z jakiego powodu została zalecona konsultacja psychologiczna. Ani w opinii pedagogicznej, ani z moje strony, nie zostało zaobserwowane żadne zachowanie Aleksa budzące niepokój. Ale po nitce do kłębka doszłyśmy, że to raczej moje zachowanie z poczekalni, mogło wzbudzić nie tyle niepokój, co konieczność udzielenia wsparcia psychologicznego.
Pomimo znów zaciskającego się gardła wiedziałam, że tym razem będę musiała przecisnąć przez nie słowa i na głos powiedzieć co czuję.
Moje zachowanie nie było spowodowane sprzeciwem czy buntem wobec niepełnosprawności Aleksa, a co za tym idzie, brakiem akceptacji Aleksa poruszającego się na wózku inwalidzkim. Wbrew pozorom, największy ból sprawiła mi Jego radość, spowodowana obietnicą kupienia mu wózka inwalidzkiego do domu.
Pięcioletni chłopcy powinni cieszyć się z nowego rowerka, hulajnogi czy rolek. Radość z nowego wózka inwalidzkiego, do tej pory wykraczała poza granice mojej wyobraźni.
Uspokoiłam panią psycholog, że nie ma powodu do obaw i ze wszystkim sobie poradzę, głównie przez uwywnętrznienie się na blogu. Muszę tylko oswoić się z pragnieniami i radościami dziecka niepełnosprawnego i stosownie do nich poszerzyć granice tolerancji.
Wracając do domu uświadomiłam sobie, że wbrew logicznemu myśleniu, podświadomie stosowałam wyparcie.
Zrozumiałam, że posty "rosnę..." , w których opisałam coraz to większe problemy, z jakimi na co dzień borykają się rodzice dorastającego dziecka z MPD. Miały na celu nie tylko podejście do tematu, który i tak nie raz był poruszany na blogu, od podstaw czy zbudowanie napięcia. Wcześniejsze wpisy były w pewnym sensie fundamentem oraz dały mi czas, żeby emocjonalnie przygotować się do tego posta a w czasie jego pisania, tekst nie zlewał mi się w czarną plamę, z powodu napływających do oczu łez. 

4 komentarze:

  1. Tym razem i ja się popłakała.
    Mogę się tylko domyślać co czułaś.
    Pociesza mnie jednak, to że na turnusie spotkałam kilkoro dzieci na wózkach, które tak jak wy walczyły o samodzielne kroki. To było takie niesamowite, a ich samodzielne kroki podczas terapii dawały w sercu takie ciepło.
    Uśmiech Aleksa jest najważniejszy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo prawda jest taka, że te dzieci mają dużo więcej siły od rodziców ;)
      Pozdrawiamy

      Usuń
  2. Beatko nie wiem czy pamiętasz.... Kiedyś opisywalam na naszym wczesniakowym wątku wizytę Szymona u pana dochtora od rehabilitacji, który po15 minutowej wizycie zwyrokował, że Szymon nie będzie raczej chodził, a jak usiądzie to i tak będzie cud i że to wszystko zmierza ku MPD...??? Moja wyobraźnia rozhulała się na całego, wizja Szymona na wózku inwalidzkim, zabierała mi nadzieję na chodzenie małego.... Przecież to nikt z ulicy, ino prawdziwy doktor, specjalista go ocenił. Czas był ciężki, dlatego po troszę rozumiem Wasze wahania do zmiany wózka dls Tygryska. Natomiast uśmiech i słowa Aleksa o nowym wozie powinny wystarczyć do podjęcia dobrej decyzji :-) :-)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widać, w kolejnym wpisie, problem sam się rozwiązał. Nie powiem, po telefonie z wiadomością o wózku, poczułam się jakby mi ktoś worek węgla zdjął z pleców. Do tej pory wózek ciągle jeździł mi po głowie. Kupować w tym roku, czy w przyszłym? Wolałabym w przyszłym! Ale czy zlecenie nie straci ważności? Jak w tym to najlepiej już! Ale jaki? Muszę zacząć szukać! Ale kiedy? Święta za pasem!
      A teraz, mogę spokojnie z czystym sumieniem myśleć o świętach ;)

      Usuń